Okazuje się, że nawet głęboką zimą, przy kilkustoponiowym mrozie, można się świetnie bawić, nie jadąc dalej niż kilkadziesiąt kilometrów poza granice miasta. Na szczęście na Kaszuby mamy rzut beretem. Na szczęście też mamy wspaniałych znajomych, którzy wyciągnęli nas na to zimowe szaleństwo, czyli konny kulig w Szymbarku.
Wiara zebrała się licznie, gdyż jak się okazało, atrakcja jest znana w regionie i wiele rodzin z dziećmi, znajomymi i dziećmi znajomych zjechało w sobotę do Szymbarka. Muzyka dziarsko zacinała z głośników i tylko podziwiałam te spokojne konie, które za nic miały sobie szum, gwar i zabawę, jaka wokół nich się toczyła.
Jak się okazało, na kuligu najfajniejsze jest to, że można spaść z sanek, wiec przezornie trzymałam się jak najdalej tych ostatnich licząc od końskiego zadu. Ponieważ podziwianie przez całą podróż końskiego tyłka także do doznań najprzyjemniejszych nie należy, przeto usadowiłam się wygodnie na trzecich sankach, a za mną Maciek.
Grupa liczna, bo 17-sto osobowa + woźnica, wesoło i głośno wyruszyła na wycieczkę. Pogoda dopisała – było zimno i padał śnieg. Można było nie tylko gładko jechać po puszystej nawierzchni, ale także rzucać się śniegiem, uważając, żeby nie oberwać np. w okulary. Trasa biegła najpierw wzdłuż ulicy prowadzącej do skansenu w Szymbarku, a potem woźnica powiózł nas prosto w las.
Po drodze kilka osób ze śmiechem zaliczyło śnieżną zaspę, kilkoro z nas oberwało spadającym śniegiem, który z drzewa strząsnął na nas najweselszy uczestnik wycieczki.
Trasa raz się wznosiła, raz opadała, czasem brała ostry zakręt. Co chwila przewracały się ostatnie sanki (a nie mówiłam). Czasem przewróciły się środkowe. Raz przewróciły się trzecie i wtedy musiałam szybko zerwać się na nogi, żeby dogonić uciekający kulig. Czasem przejeżdżał kulig konkurencyjny i jego uczestnicy rzucali w nas śniegiem. Myśmy robili to samo i było wesoło.
W lesie było ognisko – przywieźliśmy ze sobą kiełbasę, pieczywo i herbatę w termosach, a niektórzy z nas nawet coś mocniejszego. Przy ognisku można było posiedzieć, upiec kiełbaskę, ogrzać się i spalić sobie buta albo przypalić spodnie. Co tam! Najważniejsze, że zabawa przednia i towarzystwo udane.
Nic też dziwnego, że po powrocie na miejsce startu nikomu nie chciało się jechać do domu.
Zaczęło się więc pielgrzymowanie, które zakończyło się u nas w domu i trwało do ok. 2 w nocy. A wszystkim fanom kuligów, koni i śniegu oraz zimowych ognisk w lesie szczerze polecam Szymbark. Warto się wcześniej umówić. Koszt – ok. 20 zł od osoby. Koszyczek własny.
Najweselszy uczestnik kuligu :D Dziękuję Ci za te słowa :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :D
Urbi
Ostatni raz na kuligu byłam nawet nie tak dawno, w ostatnim dziesięcioleciu;)
OdpowiedzUsuńw Parku Ojcowskim, pięknie było, ale jedliśmy w knajpie;)
Super wyprawa i super zabawa. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńszkoda tylko, że w butach same dziury... (po ognisku :))
OdpowiedzUsuńjest po prostu czadowo wesoło a jak postój to nawalanko śnieżkami :)
OdpowiedzUsuńchcemy jeszcze w tym roku pojechać, rety, żeby jeszcze trochę śniegu było, bo ten najlepszy niestety przegapiliśmy...
Usuńzapraszamy do Szymbarku
Usuńa do kiedy będzie śnieg? :)
Usuń