Ta historia mogła zakończyć się zupełnie inaczej. Pałac w Kurozwękach mógł skończyć jak jeden z wielu obiektów w smutnej powojennej rzeczywistości Polski, których opłakany stan możemy dziś podziwiać np. na Dolnym Śląsku w tzw. Polskiej Dolinie Loary. Ale nie. Ta historia o dziwo kończy się happy endem. Bo jak inaczej można nazwać widok, który zastajemy przekraczając bramy posiadłości w Kurozwękach?
Pałac w kolorze pompejskiego różu z piękną fasadą i symbolami rodu we frontonie. Z dala ociepla soczystą zieleń parku. Ogrzewa swoje piękne ściany w świetle wakacyjnego słońca. Bije od niego blask, czystość, estetyka. A mogło być zupełnie inaczej...
I nagle los pałacu w Kurozwękach się odmienia. Łaskawa Fortuna, łut szczęścia, przeznaczenie? Na arenie wydarzeń pojawia się brat Stanisława, ks. Marcin Popiel i w 1991 roku odkupuje ruinę. Pałac wraca do rodziny Popielów i w ich rękach zamienia się w (nie bójmy się tego słowa) perełkę regionu.

Pałac to własność prywatna. Gospodarze włożyli dużo pracy i funduszy w odbudowanie zrujnowanych zabudowań. Dziś w pałacu jest m.in. hotel i restauracja, wraz ze wszystkimi towarzyszącymi temu ofertami. Ale zadbano także o turystów, którzy niekoniecznie chcą nocować w pałacu czy się tam stołować.




Coś jest w tych podziemiach. Ja wolę oglądać je na zdjęciach, bo na żywo budzą mój niepokój. Szczególnie gdy "dla zabawy" gaśnie światło, coś wyskakuje zza rogu, lub słychać gdzieś z komory jakieś złowrogie odgłosy.
W piwnicach Pałacu zadbano o to, żebyśmy się nie nudzili. Stylowe ekspozycje toczą walkę z monotonią kamiennych ścian. Od przewodnika dowiemy się kilku ciekawostek z historii pałacu, poznamy miejscowe legendy, obejrzymy znaleziska z wykopalisk. A jeśli będzie nam mało to możemy dać się zakuć w dyby do pamiątkowego zdjęcia. Z innych narzędzi tortur lepiej nie korzystać - dla własnego bezpieczeństwa.














Jest jeszcze labirynt w kukurydzy, którego niestety nie przetestowaliśmy. Podobno nie ma tam zasięgu telefonicznego, żeby łatwiej było się zgubić i trudniej odnaleźć. Atrakcję potęgują konkursy, polegające na szukaniu w labiryncie wskazówek i zbieraniu punktów. Fajnie?

Pałac w kolorze pompejskiego różu z piękną fasadą i symbolami rodu we frontonie. Z dala ociepla soczystą zieleń parku. Ogrzewa swoje piękne ściany w świetle wakacyjnego słońca. Bije od niego blask, czystość, estetyka. A mogło być zupełnie inaczej...
Mało brakowało...
Rok 1944. Ówczesny właściciel pałacu i majątku Stanisław Popiel emigruje na Zachód. Państwo przejmuje obiekt i historia zaczyna się toczyć z zatrważającą prawidłowością. Najpierw w obiekcie urządzono tymczasowe lokale mieszkalne. Część z pomieszczeń zaadaptowano na biura miejscowego PGR-u. Rok 1956. W pałacu zorganizowano placówkę ZUS. Potem co do obiektu rodzą się wielkie plany. Będzie w nim... szpital psychiatryczny. Już podjęto decyzję, już rozpoczęto prace remontowe. Prac remontowych nigdy nie ukończono. Brutalna rzeczywistość robi swoje - obiekt niszczeje i popada w ruinę.I nagle los pałacu w Kurozwękach się odmienia. Łaskawa Fortuna, łut szczęścia, przeznaczenie? Na arenie wydarzeń pojawia się brat Stanisława, ks. Marcin Popiel i w 1991 roku odkupuje ruinę. Pałac wraca do rodziny Popielów i w ich rękach zamienia się w (nie bójmy się tego słowa) perełkę regionu.
Stawiaj na różnorodność
Pałac w Kurozwękach to jedna z najładniejszych atrakcji turystycznych w województwie świętokrzyskim. Co można tam robić? To może po kolei.Pałac to własność prywatna. Gospodarze włożyli dużo pracy i funduszy w odbudowanie zrujnowanych zabudowań. Dziś w pałacu jest m.in. hotel i restauracja, wraz ze wszystkimi towarzyszącymi temu ofertami. Ale zadbano także o turystów, którzy niekoniecznie chcą nocować w pałacu czy się tam stołować.
Małe rodzinne muzeum
Dla zainteresowanych historią pałacu i jego właścicieli zorganizowano małe muzeum. Ponieważ zwiedza się z przewodnikiem, człowiek wychodzi z tego miejsca zaopatrzony w niezbędną wiedzę o pałacu i Kurozwękach. Dużym plusem, oprócz przewodnika, są dobrze opisane zbiory, pamiątkowe fotografie i tablice informacyjne.Lochy i piwnice
Ciekawostką i zaskoczeniem był dla nas moment, gdy przewodniczka poprowadziła nas do lochów i piwnic. Jak się pewnie domyślacie, Maciej był wniebowzięty, bo to kolejne podziemia, które zobaczyliśmy w świętokrzyskiem po Sandomierzu, Opatowie i Krzemionkach. Maciej w podziemiach czuje się jak ryba w wodzie. Biega wszędzie z aparatem, robi zdjęcia w najdziwniejszych ujęciach. A ja trzymam się grupy i przewodnika.Coś jest w tych podziemiach. Ja wolę oglądać je na zdjęciach, bo na żywo budzą mój niepokój. Szczególnie gdy "dla zabawy" gaśnie światło, coś wyskakuje zza rogu, lub słychać gdzieś z komory jakieś złowrogie odgłosy.
W piwnicach Pałacu zadbano o to, żebyśmy się nie nudzili. Stylowe ekspozycje toczą walkę z monotonią kamiennych ścian. Od przewodnika dowiemy się kilku ciekawostek z historii pałacu, poznamy miejscowe legendy, obejrzymy znaleziska z wykopalisk. A jeśli będzie nam mało to możemy dać się zakuć w dyby do pamiątkowego zdjęcia. Z innych narzędzi tortur lepiej nie korzystać - dla własnego bezpieczeństwa.



Ach te wnętrza...
Oprócz muzeum i lochów, oprowadzono nas po wnętrzach pałacu. A te okazały się urzekające. Idealne miejsce na sesje, prawda?

Pałacowy dziedziniec
Jednak najbardziej urokliwym miejscem okazał się pałacowy dziedziniec. Wymagający jeszcze renowacji tworzył klimatyczny kącik, w którym skryliśmy się przed słońcem i w ciszy delektowaliśmy się pizzą z pieca.
Zaproszenie do parku
Pałac to tylko jedna z wielu atrakcji w całym założeniu pałacowym. Przed pałacem roztacza się piękny, zadbany park. W parku ludzie - przy stolikach, na kocykach, leżą, odpoczywają, rozmawiają, dookoła bawią się dzieci. Kiedy patrzy się na to przez kadr aparatu - sielanka. Jest to możliwe dlatego, że wejście na teren parku jest płatne - kosztuje 3 zł. Co mamy w zamian? Czyste, zadbane miejsce, z zieloną trawą, cieniem drzew i bez obaw, że wdepniemy w psią kupę lub zostaniemy nagabnięci przez "lokalesów" proszących o 2 zł na piwo. Osobiście chętnie korzystałabym z tej opcji.
Włochaci ulubieńcy
Po prawej stronie od pałacu, tuż za parkiem, jest mini zoo i plac zabaw dla dzieci. Dostępne dla każdego w ramach biletu wstępu do parku. A w mini zoo sami milusińscy - lamy, króliki i wietnamskie świnki. Choć nie tylko.Co jeszcze wokół pałacu?
Jest jeszcze jedno miejsce w Kurozwękach - za pałacem - do którego nie dotarliśmy. Niektórzy mówią, że to największa atrakcja parku. W 2000 roku właściciele sprowadzili z Belgii stado bizonów. Tę hodowlę można teraz podziwiać po wykupieniu dodatkowego biletu, po zapakowaniu się do "wozu safari", który mknie przez łąkę pomiędzy zwierzętami. Podobno najsłodszy widok, to małe bizonki psocące wiosną na łące.Jest jeszcze labirynt w kukurydzy, którego niestety nie przetestowaliśmy. Podobno nie ma tam zasięgu telefonicznego, żeby łatwiej było się zgubić i trudniej odnaleźć. Atrakcję potęgują konkursy, polegające na szukaniu w labiryncie wskazówek i zbieraniu punktów. Fajnie?
A to jeszcze nie wszystko. Na terenie parku organizowane są różne cykliczne i niecykliczne wydarzenia. Nie wiem jak Ciebie, ale mnie zaintrygował targ konopny, który w tym roku odbędzie się 12 października - II Dzień Konopi.
Na zwiedzanie Kurozwęk i wszystkich atrakcji można przeznaczyć spokojnie cały dzień. W tym miejscu odczuliśmy pozytywną atmosferę. Dla nas to miejsce jest przykładem, jak powinna wyglądać atrakcja turystyczna, gdzie turysta jest gościem a nie natrętem. Podziwiamy właścicieli za pomysł, pracę i sposób, w jaki udało im się odbudować pałac. Z korzyścią dla siebie, dla mieszkańców, dla regionu, dla turystów.
Świetna relacja. Widzę olbrzymie zmiany w Kurozwękach, a byłam tam 10 lat temu. Najwyższy czas znów odwiedzić to miejsce.
OdpowiedzUsuńmy byliśmy tam w zeszłym roku, więc być może teraz jest jeszcze ładniej. Aniu daj znać, jeśli tam pojedziesz :) pozdrawiam!
UsuńWybiorę się tam zapewne dopiero wiosną. Teraz już dni za krótkie na dalekie wyjazdy, a Kurozwęki są dosyć oddalone od naszego "centrum dowodzenia".
Usuńwarto, warto :)
UsuńCudne miejsce
OdpowiedzUsuń